Stara Waśń
OpowieśćRegulaminGaleriaKontaktNowościZwycięzcy

Powrót 

Powrót do spisu opowiadań

Ragnarok



Nadeszła o świcie. Skąpana w krwistej czerwieni. Widzieli ją tylko starzy wojownicy którzy potrafią poznać po samym zapachu czy specyficznym drżeniu powietrza. Znają ją jak najbliższego przyjaciela... wszak jest z nimi w każdej bitwie... słychać ją w każdym zgrzycie żelaza... Idzie z nimi krok w krok. Ramię w ramię. Jak matka, siostra, kochanka... Najwierniejsza... Pani Wojny... Śmierć.
Wulfagr był jeszcze zbyt młody by ją zobaczyć, więc opowieści swojego starego towarzysza traktował jak bzdury pijaka. Co mu może jakiś demon zrobić... Najważniejsze że ma w końcu miecz. Wyważony jak pod jego rękę. Teraz w końcu pokaże co potrafi... Okazja akurat nadarza się w najlepszym momencie ... Zaczął się jesienny najazd koczowników. Zawsze tak było, każdego roku po żniwach nadjeżdżały hordy tych małych drani. Kto nie obronił swoich zebranych plonów ten nie dożywał wiosny. On się nie da ....Wulfgar pragnął walki. Bardziej niż wyschnięta trawa deszczu. Odkąd pamiętał przygotowywał się do tego pod okiem starego Torolofa. Był synem jarla więc czuł spoczywający na nim obowiązek. Od małego powtarzano mu że będzie obrońcą swoich ludzi. Dwa tygodnie temu nadeszły wieści o zbliżającym się Czambule. Pierwsi uciekinierzy już skryli się za palisadą jego wioski. Trwały przygotowania do odparcia zajazdu. Jego ojciec nic sobie nie robił z jęków przestraszonych chłopów.
- Przecież to tylko jazda-powtarzał- nie znają się na zdobywaniu umocnień...
Wulfgar stojąc na wieży, wpatrywał się w drogę kończącą gdzieś za horyzontem. Na razie była pusta...
- Poza tym mamy jeszcze Magiczną Mgłę-mówił Jarl Wilk (Imię tak naprawdę było inne, ale upierał się że skoro już mieszkają na ziemiach Słowian, to i jego ludzie mają go nazywać po słowiańsku)...
Magiczna Mgła pojawiała się dzięki magi szamanów. Wulfgar nie do końca rozumiał jak oni to robili. Wiedział że jest to zlepek wikińskich i tutejszych czarów. Nieważne zresztą, grunt że spełniała swoje zadanie. Większość najazdów przechodziła bokiem, nawet nie zauważając ich wioski. To było też przyczyną tego że do dzisiaj jego miecz nie posmakował jeszcze krwi...
- Jeszcze przyjdzie czas - mówił Thorolf - Zawsze to lepiej jak to my kogoś najedziemy... Wtedy jeszcze coś zyskać będziemy mogli... Nigdy na tym nie stracimy...
Na razie stali nadal na wieży. Czekali. Znów podnosiła się mgła.
- Pewnie znów jakiś podjazd mongolski - pomyślał - Znów ominie nas... Ta... Zawsze i nigdy... dwa ulubione słowa Starego... a miecz zaraz zacznie rdzewieć...
Po drugiej stronie puszczy Jupa spacerowała po swoich włościach. Były to głównie łąki wypełniające wielkie polany. Z pochodzenia była Słowianką ale odkąd wyszła za mąż za skandynawskiego wojownika, ubierała się jak ich kobiety. Bardziej jak wojowniczka niż niewiasta. Odpowiadało jej to bardzo. W końcu czuła się silna i niezależna. Ostatniego lata, mimo że była w sumie obcą, została wybrana jarlanką. Teraz cała obrona ziem i chłopów leżała na jej barkach. Wiedziała że da radę, miała doświadczenie jeszcze z poprzednich wojen z Mongołami. Była już Kniaziem, co prawda potem musiała uciekać, ale razem z niedobitkami swojego plemienia znalazła schronienie u Wikingów. Dostała od nich pomoc i coś jeszcze... Męża który był w nią wpatrzony niczym w wiosenny świt. Dzięki jej doświadczeniom z wojen z koczownikami mogła należycie wzmocnić osadę i przygotować parę niespodzianek dla wroga.
Teraz ze spokojem patrzyła na mgłę - Pewnie to od Wilczyna... Stary jarl potrafi o siebie zadbać... no i dobrze. Nie damy się tak łatwo najeźdźcom -pomyślała.
Jupa popatrzyła na swoją wioskę. Cisza, spokój... nic się nie dzieje... Zaraz! Jak to się nic nie dzieje? Przecież strażnicy powinni być na wieży. Coś się stało!
Rzuciła się biegiem w kierunku osady. Mijając wieżę miała nadzieję że jeszcze zdąży. Obudzi mieszkańców, podniesie alarm!
Nagle świat się zatrzymał. Zobaczyła własne nogi biegnące do przodu, gdy tymczasem reszta ciała została w miejscu. Poczuła zaciskający się na gardle arkan. Dranie! Zwiadowcy Mongołów podeszli ich z zaskoczenia. Obeszli magiczne zabezpieczenia, zresztą te zwykłe też... Ktoś musiał zdradzić im tajne przejścia. Na pewno. Przecież nie mogli mieć ze sobą aż tak silnych artefaktów żeby zneutralizować moc jej szamanów. Dziwne, jak wiele myśli potrafi przyjść do głowy w akcie desperacji... upadła. Może raczej wyrżnęła plecami o twardą glebę.
Jakimś cudem nie straciła przytomności chociaż zaparło jej na chwilę oddech. Postanowiła jednak udawać nieprzytomną.
Usłyszała jak ktoś się do niej zbliża. Było ich chyba dwóch. Zaczęli mówić coś do siebie w ich dziwnym języku.
Zbliżali się.
Jupa padając zdążyła schować rękę pod plecy. Tam na pasie zawsze miała dodatkowy nóż.
Wojownicy stanęli nad nią, poczuła na twarzy cień jednego. Zdjął z jej szyi pętlę. Jarlanka nie miał pojęcia co chcą z nią zrobić. Gdyby chcieli ją jako niewolnicę to dalej byłaby na powrozie. Poczuła że jest wolna od sznura. Błyskawicznie, wyrzutem ręki wbiła nóż w pachwinę przeciwnika i przeturlała się na bok. Wrzask mongoła znacznie jej pomógł w alarmie zlewając się z jej krzykiem. Drugi z napastników zdążył zamachnąć się swoją szablą ale Jupa sprawnie odparowała swoim mieczem.
Nie przerywając krzyku pobiegła do wioski. Pierwsi ludzie wypadali już zza palisady...
- Żyję, będzie dobrze...
Rano była już w innym nastroju...
- Ona chyba zwariowała. Każe przy każdej chacie studnię kopać. A co to, my się nie pogodzim? Z jednej możemy brać wodę...
Jupa przechodząc obok chłopów opierających się o łopaty usłyszała końcówkę rozmowy. Gdy ją zobaczyli zaraz wzięli się z powrotem do pracy.
- Ta … - pomyślała - pogodzicie się... może na co dzień, ale jak Mongoły wpadną z pochodniami albo i Mieszkowi słynnemu z puszczania po wsiach czerwonego kura, zechce się nas odwiedzić, to wtedy inaczej będziecie śpiewać...
- Nie obijać się -powiedziała już głośno- bo baty będą...
Z wieży rozległ się sygnał rogu... Coś się zbliżało do wsi.
- Wykrakałam? Czy to tylko wozy z Hanzy Kupieckiej. Już od jakiegoś czasu czekała na zamówiony towar. Brakowało dosłownie wszystkiego. Kamieni, drewna... a przede wszystkim rudy żelaza na broń. Kowale już mają przygotowane kuźnie. Tylko mało materiału.
Jarlanka popatrzyła jeszcze jak oddział strażników wybiega na wały i poszła sprawdzić jak idzie ważenie piwa. To też było jej pomysłem. Po co kupować jak można mieć własne.
Stary Wilk czuł jak nadchodzi. Żył już długo na tym świecie i nie wiadomo jakim cudem go zawsze omijała. Chociaż nie oszczędzał się w żadnej bitwie. Rąbał wrogów od lat . Wszyscy jego koledzy z dawnych lat już dawno byli w zaświatach, albo jakby powiedzieli jego sąsiedzi skandynawscy pili miód z Odynem. Z racji swojego wieku czy złośliwości losu dawno wyłysiał i zyskał nowy przydomek: Wyleniały Wilk. Nie przejmował się wcale z rezerwą podchodząc do siebie. Niech sobie nazywają go jak chcą, on i tak swoje wie... Zresztą chyba najlepiej w okolicy znał podstępy tego świata. Od wieków Stara Waśń rządziła wszystkimi poczynaniami ludzi. Bogowie chyba uczynili sobie z tej krainy pole gry-myślał czasem. Na szczęście on znał zasady tej gry i często starał się przekazać swoją wiedzę młodym. Tak jak tej nowej jarlance- Jupie. Wydawała się być rozsądna i szybko pojmować wszystkie niuanse wojny. Jest też szansa dla tych z Wilczyna. Jarl Wilk twardo wprowadzał prawa Starej Waśni. Jego syn był narwany, ale na szczęście słuchał ojca i razem udawało im się przetrwać w tym okrutnym świecie.
Naprawdę czuł jak śmierć nadchodzi. Teraz szczególnie, gdy drzewa zyskiwały czerwoną barwę. Wydawało się że to Ona właśnie, swoim karmazynowym szalem dotyka wszystkiego wokół. Ciekawe kto tym razem poniesie klęskę. Wyleniałemu Wilkowi nie zależało na własnym życiu, bardziej na tym, by zostawić po sobie wiedzę wśród przyjaciół. Ostatnio zawarł sojusz z Misiosławem. Poczciwy to był człek i nawet bystry, ale zbyt łatwo dawał się wykorzystywać innym wodzom. No nic to... może się uda go naprowadzić na dobrą drogę...
Wulfgar powoli podchodził do obozowiska. Wojowie Misiosława zajęci byli swoimi sprawami... Wieźli wszak nową dostawę miodu pitnego do swojego sojusznika. Stary Wyleniały Wilk mógł poczekać. Musieli spróbować co wiozą... nie mogli przecież zawieźć kiepskiego towaru... Beczka przecież mogła spaść po drodze... kto tam się doliczy. Teraz było więc przyjemnie i czuli się jak młodzi bogowie. Po co warty jak wszyscy się ich boją...
Młody Wiking czuł swoją szansę. Co z tego że ojciec zakazał atakować Słowian. Niech sam oszczędza swoje siły na Mongołów. Młody miał zupełnie inne plany. Ten towar który zdobędzie wystarczy na materiał na kilka domów. Jest już dojrzały i czas założyć swoją osadę. Ile czasu będzie jeszcze na usługach ojca. Sprzeda miód, te wielkie beczki u handlarzy z Hanzy są warte tysiąc sztuk złota. Karawana oprócz tego wiozła jeszcze drewno na budowę i chyba jeszcze rudę żelaza. Jedna krótka bitewka i będzie ustawiony na początek. Przygotowywał się do takiej sytuacji od jakiegoś czasu. W tajemnicy zebrał chętnych, młodych wojowników którzy tak jak on nie mieli ochoty gnuśnieć za palisadą i słuchać rozkazów starych ojców. Z nimi założą nowe plemię, które nie będzie bało się używać mieczy...
- Bij- wrzasnął i rzucił się na najbliższego mężczyznę. Za nim do obozu wbiegło kilku wymalowanych wojów. Wszyscy wyglądali jak upiory. Biała farba na twarzy i poczernione oczodoły dawały iście piekielny wyraz. Wrzask z kilkunastu gardeł tylko potęgował strach u zaskoczonych Słowian.
Walka była krótka, wrogowie nawet nie dobyli mieczy. Młode Wilki, jak nazwał ich Wulfgar, zabili tylko dwóch czy trzech, resztę oszczędzając, głusząc płazem miecza. Przyda im się kilku niewolnych do budowy.
Zapadała noc. W oddali rozległo się wycie wilka, jakby na cześć młodego pokolenia wilczego zewu...
Wilk patrzył jak za wzgórzem znika drużyna jego syna. Miał mieszane uczucia. Z jednej strony był wściekły że młody go nie słuchał i złamał wszystkie zakazy. Z drugiej... ech, przecież wcale nie różnił się od niego w młodości. Gdyby nie zbuntował się przeciw ojcu to do dzisiaj siedziałby gdzieś za morzem, na zapadłej wsi i orał pole. Co prawda, teraz też siedzi na wsi... ale to jego wieś i on tu rządzi, i w trzech innych. Popatrzył jeszcze na kurz po wozach i poszedł do obozu przewoźników. Złość złością, a duma dumą... ale ktoś musi posprzątać po gówniarzach. Na pewno zostawili po sobie od groma śladów które doprowadzą ewentualny pościg do sprawców. Po co to komu? Przed nadejściem Mongołów wojna nikomu nie jest potrzebna. Ani jemu, ani Misiosławowi... i tak już stracił dużo. Będzie musiał przełknąć porażkę i pracować dalej...
- Ech, starość – pomyślał - kiedyś to on by teraz hasał z łupami po stepie ... No dobra, tu chyba jest jakiś nóż z symbolem Wilka - Wilk schował znalezisko za pasek - No, szczeniaki... budujcie, budujcie swoją wioskę... i tak zgłosicie się jeszcze po pomoc ... a wtedy naliczymy procent.
Stary Wyleniały Wilk patrzył na zachodzące słońce. Jego czerwona jak skąpana we krwi tacza wisiała nad wodą tworząc jakiś symbol. Jakby Bogowie ostrzegali go przed czymś. Usłyszał krakanie kruka. Odwrócił się w jego kierunku i zamarł. Jego oczom ukazało się wielkie pole, gęsto pokryte trupami. Nie był w stanie się ruszyć ani odezwać. Mógł tylko bezsilnie patrzeć na ucztę którą urządzały sobie kruki. Po resztkach sztandarów wystających gdzieniegdzie, poznawał że byli tu chyba wszyscy. Dosłownie. Słowianie, Skandynawowie, Mongołowie, wszyscy których uwikłano w Starą Waśń. Nikt już nie pamiętał o co walczono. Wszystkich natomiast ciągnęło na to pole . Bezkresne pole walki. Wszyscy wojownicy porzucali bliskich i ciągnęli tutaj ku swojej zgubie. Jakby jakieś demony porywały ich by służyli bogom za pionki w grze.
- Dlaczego żyję - Stary mógł chociaż w myślach zadać pytanie - Bo żyję ... Prawda?- zapytał najbliższego kruka który akurat przerwał rozłupywanie czaszki jakiegoś Skandynawa.
- Obudź się, wstawaj już- odpowiedział kruk głosem jego żony...
- No wstawaj, Misiosław pogadać przyjechał- żona nie ustępowała.
Stary nienawidził takich porannych wizyt. Co to najazd z paleniem, że Miś o świcie wizyty składa? Znów będzie zrzędził cały dzień i zanudzał nowymi pomysłami podboju świata...
- Kto mnie namówił na ten sojusz, dybuk jaki czy inne demony... no tak Demony... Muszę coś zrobić z tymi snami o wojnie, powtarzają się coraz częściej. O co z tym chodzi?
W końcu udało mu się otworzyć oczy i wstać z łoża. No może nawet odwrotnie... Czuł się jakby całą noc pił piwo. Głowa bolała a w brzuchu rewolucja. No nic, jakoś przeżyje... W hali czekał już na niego Misiosław. Nerwowo chodził tam i z powrotem.
- No jesteś wreszcie - nie zamierzał robić ceregieli z powitaniami- Ktoś napadł na mój transport miodu i drewna. Wiem kto za tym stoi. Musisz mi pomóc odebrać to wszystko ... Nie mogę tego puścić płazem tym... tym... przybłędom zza morza.
- Uspokój się. Masz jakieś dowody że to ktoś ze Skandynawów zrobił? Ostatnio często widywane są zwiady mongolskie w okolicy. Jupę nawet w biały dzień napadli, tuż pod jej wioską. Są coraz bezczelniejsi. Nie zdziwi mnie jak to ich sprawką się okaże...
- To co mam robić? Doradź coś, w końcu po to jesteśmy sojusznikami...
- Nie mój drogi, nie po to. Sojusznikami zostaliśmy żeby miał kto cię obronić jak już przyjdą podpalić twoje chaty... A doradzać to owszem, mogę ale z własnej woli, nie z obowiązku... Wyślij posłów do najbliższych Skandynawów, zobaczymy czego się dowiedzą. A w tajemnicy poślij za nimi szpiegów, niech się rozejrzą czy ktoś nie chce sprzedać łupów. To proste, szybko się dowiesz kto to zrobił. Nasze ziemi nie są takie wielkie żeby tyle dobra przepadło bez śladu. My natomiast musimy pogadać o czymś ważniejszym. Znasz może jakiegoś czarownika czy szamana który umie czytać sny?
- Znam, ale... - Misiosława zaskoczyły słowa Starego Wilka
- To mów, potem wyjaśnię.
- Jest taki jeden szaman, ale to ktoś z narodu koczowników. Nie wiem czy będzie chciał pomóc... Zwą go Dżamuka, podobno sny czyta i rozmawia z Bogami. Wie podobno o wszystkim na naszym świecie. Nie tylko to co jest ale też to co będzie. Ba, mówią że plany z Bogami układ co z maluczkimi ma się dziać, co kogo ma spotkać...
Stary popatrzył na wschodzące słońce... Chyba trzeba się będzie ruszyć i odwiedzić tego, jak mu tam... Dżamukę...
Jechali już kilka godzin. Słońce zaczynało się powoli zbierać do snu. Trzeba gdzieś stanąć na popas, konie zmęczone, jeźdźcy zresztą też.
- Szukać polany!- Stary krzyknął do zwiadowców snujących się leniwie na przedzie - Najlepiej żeby nad wodą... konie trza napoić.
Szkoda że Misiosław był zbyt leniwy żeby z nim wyruszyć. Ciekawe czy to na prawdę lenistwo czy żona nie chce go wypuścić w podróż. No trudno, sam da radę a potem jak już spotka Dżamukę, sam wszystkiego się dowie. Wtedy misia drogo będzie kosztowało każde pytanie.
Rozmyślania przerwał nadjeżdżający woj. Poznał w nim jednego ze swoich wysłanych na zwiad.
- Panie, jacyś ludzie nadciągają w znacznej sile... Ze trzy dziesiątki ich będzie...
- W kupę - Stary Wilk nie czekał z decyzją - Przygotować broń i tarcze ale bez zaczepek. Nie wyrywa się do bitki. Pokażcie tylko że jesteśmy gotowi do walki i czekajcie na rozkaz...
Sam stanął na czele, sprawdził czy miecz lekko wychodzi i czekał.
Zza zakrętu razem z promieniami zachodzącego słońca nadchodził dźwięk kopyt. Faktycznie nie mało ich było.
Ciekawe swój czy wróg... pomyślał.
Ciekawe bijemy czy pijemy - pomyśleli jego wojowie.
Zza drzew wyłonili się pierwsi wojownicy. Na czele jechała niewiasta, co z daleka było widać po drobnej sylwetce...
- No chłopy.. Pijemy dzisiaj...- któryś z drużynników poznał symbole na tarczach- To Jupa...
Wojowie Starego i Jupy znali się od dawna. Wiele kufli już opróżnili więc sprawnie poszło im rozbicie obozu i przygotowanie uczty. Gość w dom... miód na stół jak stare porzekadło głosiło.
Teraz siedzieli przy ognisku opowiadając co się wydarzyło od ostatniego spotkania. Kto z kim walczył, kto gdzie wyruszył na podbój i kto jakie łupy przywiózł.
- Słuchaj, co cię wygoniło z domu - Wyleniały w końcu przeszedł do sedna - jesień idzie, trzeba by do zimy się przygotować i sioła pilnować czy Mongoły nie złupią ... a ty w drogę wyruszyłaś.
- Ciebie o to samo mogę zapytać... ale odpowiem. Od wielu nocy męczy mnie ten sam sen. Stoję pośrodku pola bitwy, wszyscy moi zginęli a ja zastanawiam się dlaczego przeżyłam...
- Orzesz… Ja mam dokładnie to samo - nie wytrzymał - Z tym że to ja przeżyłem.
- Niedawno napadł mnie odział Mongołów. Jakoś sobie poradziłam. Po walce okazało się że jeden przeżył mimo paskudnej rany. Jeden z moich, ten co w dawnych czasach z nimi handlował, zna ich język więc troszkę podyskutowaliśmy z jeńcem. Koniec końców okazało się że jest jakiś mongolski szaman który będzie wiedział o co z tymi snami chodzi... więc jadę...
- Tak, wiem. Dźamuka się nazywa. Też tam jadę. Poje...
W środku zdania przerwał mu okropny hałas od strony puszczy. Na polanę wybiegł spłoszony żubr . W zachodzącym słońcu wyglądał dostojnie i potężnie. Kogo on mógł się przestraszyć? Gigant przebiegł obok obozu nawet nie spojrzawszy na ludzi. Chwilę jeszcze po tym ziemia drżała a gdy ucichło, od puszczy rozległ się głos rogu.
Nie prędko dziś pośniemy - Powiedział Stary Wilk - Poznaję ten sygnał. To Wilk ze swoimi nadjeżdża...
Była już ciemna noc gdy ostatni wojowie posnęli. Zostali jeszcze tylko ci na warcie i trzy postacie przy ognisku.
- To mówisz Wilku, że Misiosław ci zdradził że u Dżamuki masz szukać odpowiedzi na swoje, właściwie to "nasze" sny? Gdyby nie to, że Jupa dowiedziała się o nim od złapanego zwiadowcy, podejrzewałbym Misia o jakiś podstęp. A może? Wysłać nas wszystkich w pogoń za złudą a samemu zająć nasze włości. To byłoby niegłupie...
- Ale i zbyt cwane na niego - Skandynaw nie miał dobrego zdania o swym sąsiedzie - Ja tam dobrze zabezpieczyłem grody i przez szamanów i wojowników. Niech spróbuje... mam dość budzenia się w środku nocy, zastanawiając się czy jeszcze żyję... Pojedziemy, pogadamy i wszystko się wyjaśni, mam nadzieję... Teraz spać.
Spali już wszyscy gdy kilka postaci wyłoniło się z namiotów... Przemknęli obok kryjąc się w ich cieniach i zatrzymali się nad człowiekiem śpiącym przy ognisku... Leżał w sztok pijany rozciągnięty na skórze z łosia...
- Patrzcie... Tak jak mówiłem... Napił się tak że nie dał radę dojść do namiotu... Zawsze ma z tym problem, ale to dobrze, możemy się w końcu zemścić za jego numery...
Reszta spiskowców pokiwała głowami ze złośliwymi uśmiechami na twarzach.
Chwycili za rogi skóry i ponieśli nad rzekę. Tam delikatnie złożyli na wystającym nad wodę, przewróconym konarze wielkiej sosny. Ułożyli go tak by z obu stron był nad wodą.
- To miłych snów... a raczej pobudki... hehehe ...
Nad obozem zapadła cisza. Gwiazdy świeciły na drodze mlecznej, a po leśnej drodze przemykał kolejny cień. Nie zauważony przez straże, podążał od obozu w sobie tylko wiadomym kierunku... Musiał się spieszyć by zdać relację swemu panu.
Świtało gdy piekielny wrzask postawił na nogi cały obóz. Kto żyw sięgał po miecz i wybiegał na zewnątrz namiotu. Tylko wczorajsi spiskowcy przewracali się na drugi bok...
Wkrótce okazało się co było przyczyną alarmu. To Szebor udawał kaczora w wodzie po kolana. Taplał się jakby naprawdę się topił.
- Co ty wyprawiasz?- Któryś z wartowników zapytał usiłując wyciągnąć niedoszłego topielca z wody - Po co tam wlazłeś? No już, nie utopisz się, ta woda nawet jaj ci nie sięga...
- To nie ja, ja wczoraj grzecznie zasnąłem przy ognisku i teraz obudziłem się czując jak jakiś topielec mnie wciąga pod wodę. To wasza wina, jak pilnowaliście obozu? Wodniki spacerowały po nim jak u siebie i bez problemów mnie porwały. Dobrze że silny jestem to łatwo im stawiłem czoła i pogoniłem drani... Strach pomyśleć co by było gdyby na kogoś słabszego trafiło...
- Spokój już - Wilk uspokajał drużynę - Tak, oczywiście ci wierzymy Szeborze, nie ma takiego woja jak ty... a teraz do roboty. Zwijać obóz i przygotować strawę. Zjemy i w drogę. Jeszcze dużo przed nami. Będzie jeszcze okazja powalczyć z wodnikami a może nawet z rusałkami... haha.
- Nie ma to jak szybka pobudka o świcie- Jupa chowała niepotrzebny miecz i odkładała tarczę - przynajmniej sprawdziliśmy gotowość bojową. Niedługo zaczną się niebezpieczne tereny. Tutaj często grasują drużynnicy Mieszka. On nie liczy się z nikim. Próbuje zdobyć potęgę nie zważając ani na wrogów ani na sojuszników. Możemy pewnego ranka obudzić się mocno "podgrzani" z czerwonym kurem na namiotach...
- Panie - jeden z wartowników wrócił z obchodu - Ktoś w nocy był przy obozie... w jednym miejscu trawa mocno wygnieciona, jakby ktoś tam leżał. Od tego miejsca ślady prowadzą do puszczy... Słać zwiad?
- Nie trzeba, marne szanse żeby odnaleźć nieznajomego. On pewnie tu u siebie i już daleko stąd. Szkoda czasu. Domyślam się zresztą kto to, a raczej czyj szpieg nas odwiedził. Jeśli moje domysły są słuszne to tym bardziej go nie odnajdziemy. Zapewne wspomagany jest przez szamanów i Bogowie go pobłogosławili. Dla nas jest niewidzialny. We włościach mielibyśmy szansę złożyć ofiarę w intencji jego złapania ... ale tu... No trudno... Do roboty. Jeść i oporządzać konie... komu w drogę temu... hmmm... brakuje mi słowa, a byłoby jakieś fajne powiedzenie... może łapcie?
Jechali skrajem lasu. Wygodniej by było prosto przez łąki ale w dzisiejszych czasach lepiej było nadłożyć drogi niż bez sensu pchać się pod strzały koczowników, czujących się wśród traw jak u siebie. Co prawda połączone drużyny trzech wodzów stanowiły znaczną siłę, na pewno większą niż mongolskie podjazdy hasające po okolicy ale ciężko było walczyć przeciw mobilnym jednostkom. Podróżowali w milczeniu rozmyślając nad nocnym gościem. Każdy miał swoją teorię ale na razie jeszcze zbyt świeżą by się nią dzielić.
Z mgły rozpościerającej się nad pobliskimi rozłogami odezwała się czajka. Nikt nie zwrócił uwagi na to aż pierwszy odezwał się Wilk.
- Ubiję tego kretyna. O tej porze roku czajkę udaje... Wiem że kazałem u dać znak jak zobaczy gdzieś Mongołów ale na groma czajka? Dobry z niego zwiadowca ale mózg ma jak ten jego ulubiony ptaszek... W las! Konie między drzewa, wozy bokami do drogi. Szykuj się! - Reszta wypowiedzi przerodziła się w rozkazy. Jego ludzie i pozostali zresztą też wiedząc że to nie zabawa nie czekali na ponaglenia. Żywo stworzyli barykadę z wozów i tarcz. Nikt nie okazywał paniki czy strachu. Wręcz przeciwnie. Jakby to nie bitwa ich czekała a kolejna popijawa z kumplami.
Łucznicy zajęli swoje miejsca za tarczami. Poluzowali pęki strzał, część wkładając do kołczanów, część zostawiając przy sobie na zapas.
Czekali.
Pierwsza strzała wbiła się tuż przy twarzy Jupy. Ta zamiast się schować bardziej przyglądał się jej z uwagą jakby odkryła coś dawno zapomnianego.
- Chowaj się durna - Stary wrzeszcząc pociągnął jarlankę do tyłu-Chcesz już dzisiaj odwiedzić przodków?
- Nie o to chodzi, ja po prostu znam te barwy na lotkach. jeśli to prawdziwe to zaraz skończy się bitwa...
- Co takiego?
- Zaraz zobaczysz...
Jupa chwyciła róg i zagrała jakąś dziwną, dziką melodię. Grad strzał ustał. Nastała cisza. Nawet tętent kopyt ucichł.
Cisza.
Nagle z mgły odpowiedział drugi róg. Melodia podobna ale jakby opowiedziana inaczej.
- Tak myślałam. Bogowie, wszyscy bogowie postanowili się nami zabawić, stawiają na naszej drodze samych znajomych.
- A skąd ty znasz Mongoła... i to takiego który przestał na nas polować na pierwszy odgłos twego rogu...?
- To Osman - Bej... młody wódz który kiedyś z nami handlował i nawet był w sojuszu z moimi rodakami. Potem odjechał na zew swoich zwierzchników... ale przyjaciółmi chyba zostaliśmy...
- Skąd wiesz - wtrącił "Wyleniały".
- Proste... Nadal żyjemy.
Jupa krzyknęła na kilku swoich. Przyprowadzili jej konia i razem pojechali w mgłę. Pozostali w obozie mogli mieć tylko nadzieję że się nie myliła i nie zginie bez sensownie ufając swoim dawnym znajomościom. Na razie nikt nie odkładał broni, pilnie się rozglądali i nasłuchiwali. Z koczownikami nigdy nie wiadomo, może to jakiś podstęp, w końcu tak najłatwiej wygrywa się wojny.
Po kilku chwilach, w czasie w jakim można się dobrze upić, od połoniny nadleciał dźwięk idących koni. Poruszały się wolno, więc może to nie był atak, jazda zazwyczaj atakuje galopem, ale kto ich tam wie, może zmienili taktykę. W zaimprowizowanej twierdzy narastał niepokój . Dłonie mocniej ściskały miecze, ktoś poprawiał hełm, ktoś zakładał strzałę na cięciwę.
Atmosfera się podgrzewała.
Jeźdźcy byli coraz bliżej. Już można rozpoznać kontury sylwetek.
Cięciwy drżały naprężone. Jeszcze chwila i rozpocznie się jatka. Tylko jeden sygnał.
Rozległ się donośny, szczery śmiech...
Wojowie popatrzyli na siebie, popatrzyli na dowódców... To znów nie będzie "zabawy"?
Nadjechała Jupa ze swoimi. Obok niej jechał młody mongolski wojownik. Jechał bez swoich ułanów, nawet łuk zostawił w obozie. Patrzył śmiało po groźnych twarzach czekających wojowników...
- I co kurwa - odezwał się szczerymi słowiańskimi słowami powitania - Zmartwiliście się że nie będzie bitki?
- Macie szczęście że Jupa rozpoznała nasze strzały. Krucho by z wami było...
- Nie bądź taki pewny. Nie jeden raz przetrzepaliśmy skórę twoim współplemieńcom - Wilk od pierwszego spojrzenia stracił zaufanie do Osmana - Zawsze taki mocny jesteś w gębie czy tylko przy kobietach? Może jednak wrócimy do zaczętej zabawy zamiast gadać po próżnicy...
- No już, nie stroszcie piórek- Wojowniczka postanowiła uspokoić nastroje - Nie mamy czasu, a powalczyć zawsze zdążycie, Osman może nam pomóc ominąć patrole...
- A co tu do omijania. Patrole są wszędzie i najlepiej nie wjeżdżać wcale na step. Wszystkie plemiona dostały rozkaz poszukiwania magicznych artefaktów. Teraz zamiast pilnować stad to musimy włóczyć się bez sensu i szukać czegoś, czego nikt nie widział na oczy i tak naprawdę nie wiadomo czy istnieje. Ani bogactwa z tego ani sławy dla wojownika.
- No, teraz to mówisz jak prawdziwy mężczyzna - Wilk już wyraźnie złagodniał, wyczuł pokrewną duszę, chociaż nadal był gotów na ewentualny podstęp.
- To co radzisz, możemy spróbować przedrzeć się między waszymi czambułami. Siła nas i sami weterani. Damy radę...
- Nie będziemy bezsensownie tracić ludzi- Stary przerwał Wilkowi - Nie wiadomo co nas czeka na końcu drogi. Lepiej oszczędzać ludzi i siły niż potem wszystko stracić przez głupi błąd. Mam pomysł. Jest jedna droga na której na pewno nie będzie Mongołów .Tylko trzeba uprzedzić wojaków żeby używali na niej mózgów a nie tego co noszą w spodniach...
- O czym ty mówisz?
- Możemy iść przez Dziki Las. To siedlisko driad. Podstępne one ale jak człek potrafi powściągnąć swą chuć to i żyw przejdzie przez ich domenę. Za lasem są włości Valgarda. Znany to żeglarz i szkutnik. Szebor z nim pływał na wiking za dawnych czasów i zna go dobrze. A i ja często z nim handlowałem i jeszcze jedną przysługę jest mi winien. Wymienimy nasze tabory za okręty i popłyniemy z prądem rzeki omijając Ordę.
- Na to mogę przystać. Mam nadzieję że Driady pozwolą nam przejść przez bagna ...Osmanie wyruszysz z nami - Jupie nawet pasował plan Starego, miała tylko nadzieję że chan zabierze ze sobą swoich łuczników. Byłoby to doskonałą bronią gdy będą "uziemieni" na łodziach.
- Przez chwilę się wahałem, ale jeśli po drodze spotkamy legendarne, rusałki- wojowniczki to z ochotą pójdę z wami... Może jakąś złapię...
- Żebyś czego innego nie złapał - Jupa dziwnie popatrzyła na niego... Czyżby zazdrosna?
Wjechali w gęstą mgłę na granicy łąk i lasu. Poruszali się po omacku ale jak zapewniał Osman, mgła była sztuczna, tylko ludziom przeszkadzała, konie widziały po czym stąpają. Po przejechaniu kawałka okazało się że droga jest całkiem dobra, mgła gdzieś się rozpłynęła a trakt przed nimi był prawie jak legendarne drogi na zachodzie. Kto ułożył go w środku puszczy? Może to Rzymianie przygotowywali sobie drogi do podboju świata. Kto teraz o tym może cokolwiek powiedzieć... Jechali swobodnie coraz bardziej się rozluźniając, jakby powoli zapominali o prawdziwym niebezpieczeństwie tego miejsca.
Stary Wyleniały Wilk obserwował wojowników. Ich narastająca beztroska coraz bardziej go niepokoiła. Sam nie mógł pozbyć się wrażenia że stale są obserwowani przez niewidzialnych świadków. Nie miał pojęcia dlaczego tylko on to czuje. Może to jak z Siostrą Wojny? Tylko weterani, o których Walkirie zapomniały na polach bitew, mogą zobaczyć albo poczuć rzeczy nienazwane... Ciągle migały mu jakieś kształty widoczne tylko kątem oka. Gdy próbował skupić na nich wzrok momentalnie znikały. Chciał powiedzieć o tym towarzyszom ale gdy się do nich odzywał napotykał ich zamglony wzrok i odpuszczał wiedząc że raczej nie dotrze do nich żadna wiadomość. Miał tylko nadzieję że bogowie się ulitują i pozwolą im cało wyjść z tego miejsca. Wszak teraz powinni nad nimi czuwać, nie jedni ale cała plejada bogów, słowiańskich, skandynawskich i mongolskich...
Nagle poczuł silniejszy impuls niż dotychczas. Odwrócił głowę powoli, ze zdziwieniem napotykając uważny wzrok leśnej nimfy. Zamrugał, tym razem zjawisko się nie ulotniło a wręcz mocniej utrwaliło w rzeczywistości...
- Widzisz mnie?- Zapytała zdziwiona leśna boginka - Nie wielu się to udaje... musisz być silnie naznaczony.
- Nie wiem tylko przez kogo. Mam nadzieję że to nie Loki, wredny bóg Wikingów. Stary o dziwo nie czuł żadnego lęku, nawet poczuł jakiś spokój.
- Na pewno nie on. To nie jego teren, owszem czasem wpada nas odwiedzić ale tylko czysto towarzysko. Przejdźmy jednak do interesów. Czasu mało, zaraz twoi ludzie zaczną się budzić z letargu, utrzymanie takich czarów sporo nas kosztuje a nie chcemy urządzać tutaj rzezi... Nie dlatego że was lubimy ale zaraz zlecą się padlinożercy i cały las nam zapaskudzą... Wiesz jak śmierdzą rozerwane wnętrzności?
- Konkretna jesteś... skoro nas do tej pory nie atakowałyście to faktycznie macie w tym swój interes. Na szczęście negocjować ci się chyba nie chce... Mów więc... jakoś się dogadamy...
- Wiem że jedziecie do Dżamuki... my do niego nie dotrzemy bo to za rzeką. A interes mamy taki jak i wy. Dręczą nas sny o totalnym pogromie wszystkich narodów. Wiem że dotrzymujesz słowa więc przysięgnij mi że tędy będziecie wracać i zdasz mi relację z tego czego się dowiecie...
- Zgoda, myślę że to nie wielka cena za spokojne przejście przez wasz teren...
- Kto powiedział że spokojne? - Rusałka tajemniczo się uśmiechnęła - Musicie jeszcze coś z siebie dać... Dawno nie pojawił się tutaj żadem facet... a was jest tylu że dla każdej z nas wystarczy... myślę że w dalszą podróż ruszycie dopiero po śniadaniu.
Noc minęła szybko. Słońce właśnie wychodziło zza drzew gdy pierwsi wojowie odzyskiwali świadomość.
- Ależ miałem sen - Ingvar z drużyny Wilka rozmarzonym wzrokiem popatrzył na współtowarzyszy - Nie uwierzycie, piękne dziewczyny nas gościły. Miód się lał strumieniami a uciechom nie było końca.
- Nie tylko tobie Ingvarze Szary się to śniło - Szebor postanowił nie być gorszy - Ja zabawiałem się z dwoma aż do samego rana...
W obozie coraz więcej ludzi się budziło i każdy spieszył z opowieściami o swoich upojnych snach. Każdy jakiś rozluźniony i radosny jakby byli na wycieczce, nie w środku zabójczej puszczy. Przerzucali się swoimi przygodami jak w karczmie młodzi chłopcy co to dopiero urwali się z matczynego postronka. Co jeden to tych kobiet we śnie miał więcej i dzielniej się sprawił. O litrach miodu które wlał w siebie nie wspominając.
Jupa ze zdziwieniem słuchała tych przechwałek próbując sobie przypomnieć jak w ogóle założyli ten obóz i i kto na to pozwolił w miejscu, gdzie mogły ich dopaść legendarne Driady. Nic nie mogła sobie przypomnieć, nawet snu chyba żadnego nie miała.
- O co tu chodzi Stary Wilku? Bo nic z tego nie rozumiem. Wszyscy śnili o swawolach, a mnie bogowie nawet malutkiego marzenia sennego poskąpili...
Wyleniały popatrzył na nią potem, powiódł wzrokiem po ludziach. Jakże zazdrościł im tej niewiedzy. Rusałki najczęściej się ukazywały w ludzkiej postaci, przybierając wygląd pięknych kobiet. Jednak w chwili szczytowania wracały do swego naturalnego wyglądu. Wtedy już nie było tak zabawnie i uroczo. Człowiek który spędził z taką noc, o ile przeżył, długo pamiętał co zobaczył. Budził się taki, nie radosny jak ci tutaj, ale zlany potem ze strachu.
- Nie dopytuj za bardzo. Uwierz mi że za przejazd przez przeklęty las zapłaciliśmy małą cenę. Na szczęście nie krwią tym razem ale innymi płynami...
Jupa jak była już wcześniej zdziwiona, tak teraz całkowicie zbaraniała i stała tak dalej wytrzeszczonymi oczami gapiąc się na odchodzącego Kniazia.
Przez chwilę tylko wydawało jej się że słyszy chichot gdzieś zza drzew. Wolała się jednak nie rozglądać ... kto wie jakie licho tam siedzi...
Nad rzekę dotarli następnego dnia o świcie. Ze wzgórza na którym przystanęli widać było płachtę mgły rozpostartą nad doliną. W sumie cwane posunięcie ze strony tych którzy założyli żeglarską osadę w tym miejscu. W innych częściach świata mgła z reguły oznaczała wieść skrywającą się pod nią i jako osłona przed ciekawskimi, mgła przestawała powoli się sprawdzać. Tutaj jednak gdzie rzeka swoimi rozlewiskami zajmowała znaczny teren, całkowicie uniemożliwiała szybkie zlokalizowanie grodu. Dodatkowo podmokły teren przeszkadzał w jeździe konnym drużynom. Tak, tego zazdrościli Valgardowi. Jego umiejętności szkutnicze i żeglarskie dawały mu całkowitą swobodę w przemieszczaniu się niezależnie od dróg lądowych. Włości więc z roku na rok rozrastały się a ludzie bogacili.
Mieli już ruszać gdy z kilku stron rozległy się gwizdy i kilku wojów dostało strzałą.
- Ściana! - Wilk od razu wydał rozkaz, nie zastanawiając się kto ich napadł, na to będzie czas potem, jak przeżyją...
Wojownicy szybko, mimo gradu pocisków utworzyli krąg wokół wozów zasłaniając się szczelnie tarczami. Schowani, rozglądali się po bokach, próbując ustalić kto jest ich wrogiem. Sprawa szybko się wyjaśniła . Zza wzgórza wyłoniły się małe mongolskie koniki. Na pierwszy rzut oka było widać że to nie byle podjazd zwiadowczy ale może nawet kilka czambułów.
- Ktoś nas śledził, teraz tu na nas zaczekali - Stary przypomniał sobie nocną wizytę na pierwszym popasie - Ciężko będzie nam się teraz przedostać do portu...
- Na szczęście to młodzi i niedoświadczeni wodzowie ich prowadzą. Niecierpliwi... haha, na nasze szczęście - Osman ze wzgardą pokazywał próby ataku - Zamiast poczekać aż zejdziemy niżej to zaatakowali nas jak tylko zobaczyli. Teraz wymęczą konie próbując zdobyć to wzgórze, a my możemy się ostrzeliwać długo. Strzał mamy na dziesięć takich bitew...- urwał gdy tuż przed jego nosem zobaczył grot przebijający tarczę - O ile ściana wytrzyma...
Mongołowie właśnie przypuścili kolejny szturm, gdy w ich głosach coś się zmieniło. Okrzyki pewne swojego zwycięstwa zamieniły się w nutę trwogi. Do nich doszły jakieś świsty i jęk koni.
Wilk ostrożnie wyjrzał zza tarczy. Jego oblicze wyraźnie poweselało gdy odwracał się do swoich.
- Bogowie nad nami jednak czuwają. To katapulty Valgara robią niespodziankę tym dzikusom.
Chanowie zorientowali się szybko że wzięci pod ostrzał katapult mają niewielkie szanse i szybko odwołali atak. Wkrótce po ordzie został tylko kurz opadający na odległe wzgórza.
Po powitaniach ze swoimi bądź co bądź rodakami Wilk zebrał ludzi i ruszyli za przewodnikiem wąską groblą wśród trzcin i mgły. Bez przeszkód już dotarli do stolicy Valgardowych włości. Sam władca stał przy bramie witając gości.
- Może was to dziwi, ale wiem po co przybywacie - powiedział na powitanie - Jedziecie do Dżamuki i pewnie chcecie żebym was tam zawiózł drakkarami...
- Czy na tym świecie jest jeszcze ktoś kogo cokolwiek dziwi? - Stary troszkę się zirytował - Szczególnie że wszyscy chyba już wiedzą o naszej, skrywanej w wielkiej tajemnicy wyprawie...
- Chyba masz rację, Stary Wilku. Czas nas goni, czuję to w kościach i nie chce mi się negocjować cen łodzi. Mam oczywiście swój w tym interes i chętnie was tam zawiozę całkowicie za darmo. Nakarmię was tylko, odpoczniecie a potem w drogę.
Po obiedzie wypłynęli. Nie była to przesadnie długa podróż. Jeszcze przed zmierzchem zobaczyli niewielką wyspę gęsto porośniętą drzewami,o stromych, ostro pourywanych brzegach. Żeby się na nią dostać trzeba by chyba mieć drabiny na łodzi. Na szczęście któryś z wioślarzy wypatrzył małą keję w zaroślach. Gdyby nie wiatr który akurat powiał i pochylił trzciny popłynęli by dalej. Gdy do niej przybijali, na pomoście pojawiło się dwóch potężnych wikingów. W srebrnych lamelkach i skandynawskich hełmach na głowach wyglądali niczym wcielenia bogów Asgardu. Wyraźnie czekali na gości, bo nie wydawali się zdziwieni, wręcz przeciwnie, nawet tarczy nie zdjęli z pleców. Stali spokojnie z rękami na pasach jakby czekali na swoją porcję piwa w karczmie.
- Na pewno już wiedzą nawet po co przypłynęliśmy - Staremu ta "powszechna" wiedza o ich misji nieźle już dawała do myślenia. Chociaż jeszcze nie wiedział czy się ma o to złościć... no i na kogo.
- Witajcie na świętej wyspie. Dżamuka już na ciebie czeka - odezwał się jeden ze strażników, drugi w tym czasie pomagał cumować łódź.
- Jak to "na ciebie"? Wszyscy przypłynęliśmy po odpowiedzi - Valgard nie krył zdziwienia i lekkiego oburzenia.
- Tylko jeden z was może wejść na wyspę. Reszta musi tutaj czekać. Niech was nie zmyli wasza siła i przewaga liczebna. We dwóch nie raz odpieraliśmy ataki znacznie większych armii-rzekł wojownik bez śladu przechwałki w głosie - Zresztą, siłą nie zdobędziecie żadnych odpowiedzi...
- Dobra, już rozumiemy - Wilk uspokajał w gorącej wodzie kąpanych drużynników - Idź ty Stary Wilku. Jesteś najbardziej doświadczony i tobie pierwszemu zmory nie dawały spać. Znamy twoją uczciwość i wiem że wszystko nam przekażesz.
Wyleniały Wilk wspiął się po drabinach na górę wyspy. Na wierzchu ukazała się wąska ścieżka przez pradawny bór. Z wody wyglądało to jak zwyczajny młody lasek ale tu na wyspie, okazało się wielkimi, starymi drzewami. Były jakby posadzone razem z pojawieniem się pierwszych ludzi na świecie. Po obu stronach ścieżki walały się elementu uzbrojenia. Pancerze, miecze, tarcze i setki różnych innych wynalazków do zadawania śmierci, niektórych Stary nawet nie potrafił nazwać. Idąc ku jurcie zauważył że niektóre z nich były mocno nadgryzione przez rdzę, jakby leżały tu od setek lat. To dodało jeszcze jedno pytanie do jego listy. Przecież nikt wcześniej nie słyszał o tym miejscu a wyglądało jakby od wieków ludzie przychodzili tu po radę czy pomoc.
W końcu wyszedł z lasu i ukazała mu się wielka jurta.
- Kolejna zagadka... w komitecie powitalnym Wikingowie, a tu mongolska jurta... jak to się wiąże? - Pomyślał - A przed wejściem to pukać?
Okazało się to niepotrzebne gdyż płachta mająca zasłaniać wejście była odchylona. Jak zaproszenie.
Przy wchodzeniu musiał pochylić nisko głowę bo otwór pomyślany był na wymiary typowych koczowników. Gdy podniósł wzrok oniemiał. Stałby tak długo gdyby nie głos Dżamuki:
- Zdziwiony?
Stary stał oniemiały i gapił się na ... samego siebie. Jak to możliwe? Czy znów padł ofiarą uroku? Miał dość już bawienia się nim przez nieznane siły. Ręka oparła się na mieczu. Mocno musiał się powstrzymywać przed jego wyciągnięciem. Zresztą urok nie urok ale głupio tak zabić samego siebie...
- No, twardy jesteś... potrafisz zapanować nad emocjami... to dobrze... Siadaj i słuchaj, bo czasu jest niewiele. Nie wiem czy zdążymy ze wszystkim.
- Z czym mamy zdążyć? - Stary odzyskał w końcu głos - I kim ty na gromy Volunda jesteś?
- Wszystkiego ci nie wyjaśnię bo sam wszystkiego nie wiem... Ale do rzeczy. Moim wyglądem się nie przejmuj. Każdy widzi to co jego duch mu podpowiada i rozumem da radę ogarnąć. Widoku mojej prawdziwej postaci nie dałbyś radę zaakceptować zachowując zdrowy umysł.
Wyleniały Wilk powoli odzyskiwał ostrość myśli. Był już w stanie zrozumieć to co widzi, czekał więc na odpowiedzi na swoje jeszcze niezadane pytania.
- Już się uspokajasz, dobrze. Słuchaj. Pytania znam, więc nie musisz nic mówić, tylko słuchaj. Jesteśmy wszyscy zabawkami Bogów, pionkami w ich grze... Niektórym się wydaje że są czymś więcej niż pionkami ale to ułuda. Ci nad nami ustawiają nas na planszy jak chcą i nie wiele ich obchodzą nasze pragnienia. Przyznam się od razu że jestem z ich rodu ale wieki temu zostałem wygnany z ich dziedziny na ziemię bo nie chciałem zaakceptować ich chorych zabaw. Chcieli mnie zniszczyć ale dzięki małemu fortelowi ukryłem się w świecie Starej Waśni i tak trwam przez lata próbując pokrzyżować plany Bogów. Teraz jestem bliżej celu niż kiedykolwiek dotąd. W końcu ktoś odebrał moje wiadomości...
Nagle jakaś iskra strzeliła w ognisku na środku jurty. Ogień oświetlił twarz Dżamuki ukazując coś demonicznego, coś co próbowało wyrwać się spod skóry. Stary mocniej ścisnął miecz.
- Nie bój się, ogień pokazuje prawdę ale tobie, tutaj nic nie grozi... Czasu mało, więc słuchaj. Nie damy radę całkowicie przeciwstawić się planom ale możemy zmniejszyć ich skutki. Bogowie niedługo wyślą swoje demony na łowy. Porwą oni wszystkich zdolnych do noszenia broni. Przeniosą ich na wielki pola gdzie stoczycie śmiertelną bitwę. Skandynawowie nazywają to Ragnarokiem ale to nie do końca będzie tak. W tej bitwie biorą udział tylko ludzie, bogowie tylko robią zakłady kto wygra. Nie rób takiej przerażonej miny. To wszystko już było. Stąd wasze sny. One są wspomnieniami tak na prawdę...
- Jak to możliwe, przecież wszyscy żyjemy...
- Tak, żyjecie . Po każdym Ragnaroku wszyscy ożywacie na nowo i zaczynacie wszystko od początku... myślisz że skąd tu tyle tego żelastwa z różnych epok? Bogowie was ożywiają ale czyszczą waszą pamięć. Teraz jednak mam przedmioty które pozwolą wam zachować pamięć po bitwie. Dzięki temu przy następnej rozgrywce będziecie mogli sami wybrać swój los... Przecież demony porywają tylko wojowników. Plan mój polega właśnie na tym żeby nie miały kogo porwać...
Kolejny raz ogień wydobył obraz z twarzy szamana. Tym razem był to szeroko uśmiechnięty, straszny demon.
- Dam wam cztery artefakty które kiedyś ukradłem bogom. Dzięki nim wszystko zapamiętacie...
Już sięgał do szkatuły gdy nagle, ze wszystkich stron rozległo się wycie, niczym wielkiego tornada.
- Nie zdążyłem- wrzasnął Dżamuka - Ale nic nie jest jeszcze stracone. Zapamiętasz naszą rozmowę nawet jak zginiesz w bitwie. Pamiętaj żeby szukać artefaktów. Będą gdzieś rozrzucone po waszym świecie...
Stary poczuł jak jakaś olbrzymia siła unosi go w otchłań. Szczęściem stracił przytomność...
W czasie gdy starzy wodzowie szukali metafizycznych odpowiedzi wokół ich włości rozgrywały się sprawy całkowicie przyziemne...
- Teraz już mogę to ogłosić wszystkim- krzyczał Wulfgar do zgromadzonych ludzi - Ojciec mianował mnie swoim zastępcą. Dopóki nie wróci jego dobrami rządzę ja. Zaczynam od tego że każdy zdolny do walki dostanie broń i ma się szkolić we władaniu nią. Nie martwcie się. Dla każdego wystarczy. Niedługo będziemy mieli największą armię w historii tych ziem...
Dla podkreślenia swoich słów kazał ściągnąć derki ze stojących niedaleko wozów. Oczom chłopów ukazały się setki włóczni, tarcz i innych przydatnych narzędzi. Chłopy jak to chłopy od razu rzucili się wybierać coś dla siebie. Zawsze to lżej i godniej nosić włócznię niż widły, baby natomiast jak zwykle zaczęły zawodzenie i litanie przekleństw skierowanych do Bogów, wodza, a przede wszystkim swoich małżonków.
- No podurnieli wy wszyscy! A kto będzie w polu robił. Kto zimą chudoby przypilnuje. Kto pozasiewa na wiosnę...
Na chłopski rozum, no może raczej babski, to miały rację. Nie wiedziały jednak że nie wszystko jest takie proste.
- Cisza! - Wulfgar znów musiał przekrzyczeć tłum - Jeśli nie nauczycie się walczyć, to na wiosnę nie będzie ani czym tych pól zasiewać ani może też nie być żadnych pól do zasiewu... Nadchodzi wielka Orda Mongolska. Tysiące wojowników chętnych na naszą ziemię. Zanim oni jednak przyjdą nasi" kochani" sąsiedzi mają ochotę uszczknąć coś dla siebie. Jeśli się nie uzbroimy, bandy Misiosława chętnie zaopiekują się naszymi zapasami, a z domów zrobią sobie ogniska do ogrzania jesiennymi wieczorami. Kto się nie zgadza, droga wolna . Może sobie iść choćby i teraz. Brama jeszcze otwarta. Ale, jeśli ktoś już zostanie, ma dać z siebie wszystko. Nawet kobiety mogą sobie wybrać broń.
O dziwo, dopiero wzmianka o tym, że kobiety też mogą walczyć, uspokoiła towarzystwo. Zaczęła się przepychanka wokół wozów. Na pierwszy rzut oka było widać że kobiety całkiem sprawnie sobie radzą w wyborze lepszej włóczni czy łuku, zupełnie ignorując uwagi swoich chłopów.
Wulfgar uśmiechał się do swoich myśli. Wiedział że w tym samym czasie jego koledzy rozdawali broń w innych wioskach. Plan uknuty z ojcem zdawał się mieć wielkie szanse powodzenia. Przy takiej armii można będzie podbić świat...
Strażnicy bramy w Broken Groot nie nadążyli zamykać i otwierać bramy. Od rana zwiadowcy kursowali w tą i tamtą stronę. Mocno zirytowani chcieli już całkowicie otwartą zostawić ale doniesienia o bliskości wojsk Misiosława trzymały ich trochę w ryzach. Właśnie na spienionym koniu nadjeżdżał kolejny posłaniec. Przemknął obok i w biegu zeskoczył z konia koło halli. Akurat Wulfgar rozmawiał z Torolofem, starym doświadczonym wojownikiem.
- Panie! Dowódca wysłanego przez ciebie oddziału po łupy kazał przekazać, że nie może zaatakować włości Bolka...
- Co?! Jak to nie może?
- Mówi że jakaś siła nie pozwala jego wojownikom podejść na strzał z łuku do wioski. Konie się płoszą i zrzucają jeźdźców. Piesi wysłani do ataku napotykają jakąś niewidzialną ścianę. Strzały wypuszczone w tym kierunku odbijają się jak od skały...
- Co na wszystkich leszych się dzieje? Jakieś nowe szamańskie czary? Zbierać ludzi! Jedziemy się temu przyjrzeć - Wykrzyczał dopinając pas z mieczem - Zostaje tylko obsada palisady i wieży. No i katapulty na majdanie oczywiście...
W kilka chwil wojowie byli gotowi i wyjeżdżali już przez bramę gdy strażnicy ogłosili alarm.
- Co tam znowu?- Wulfgar był coraz bardziej zirytowany. Miał wrażenie że dzisiaj wszystko spiskuje przeciw niemu - Co się dzieje na Swaroga...
- Atakują nas! Od lasu nadciąga obce wojsko! Po znakach na tarczach widać że to Misiosław!
- Szykuj się! - Torolof zaczął wydawać komendy. Łucznicy na wieżę i palisadę! Powitamy ich godnie. A meldujcie co tam widać w polu...
- Panie. Wojownicy zatrzymali się tuż pod lasem i wydaje się że machają do nas...
- Co?- Wulfgar miał dość już wszystkiego i wbiegł na wieżę strażniczą - Co za bzdu… - przerwał patrząc jak w oddali armia Misiosława wykonuje jakieś dziwne ruchy... zupełnie jakby nie mogli ruszyć na przód. Konie się płoszyły i zrzucały ludzi...
- Czyżby to prawda z tymi nowymi czarami? Ale nasi szamani przecież nic takiego nie znają...
- Otwierać bramy! Oni nie mogą nas zaatakować, więc sprawdzimy czy nam się uda ich odwiedzić...
Znów byli gotowi do wyjazdu gdy ze wszystkich stron rozległo się nieludzkie, a nawet nie zwierzęce wycie... Nagle pociemniało i wszyscy poczuli jak jakieś siły unoszą ich w powietrze. Po kolei tracili przytomność, tylko wojowie pozostający na murach mogli przyglądać się jak ich towarzysze, a nawet katapulty znikają gdzieś w przestworzach...
Wufgar ocknął się na jakimś wzgórzu. Jeszcze zanim otworzył oczy wiedział że jego ludzie są razem z nim. Do uszu dochodziły przekleństwa z wielu tysięcy gardeł. Ktoś pomógł mu wstać i podał róg z piwem.
- To ci dobrze zrobi - Thorolof stał przed nim z zasępioną miną - Od razu odpowiem że nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i co się stało. Wiem tylko że to sprawka Bogów, a raczej ich demonów. Są z nami chyba wszyscy nasi wojowie. Nawet katapulty widziałem ustawione jak do obrony... Swoją drogą nie miałem pojęcia że aż tyle ich narobiliśmy...
Młody zastępca Jarla rozejrzał się po okolicy. Stacjonowali na wielkim wzgórzu. Były tu wszystkie jego odziały. Nawet te nowe co to niedawno powołał spośród chłopów i ich żon. Wszyscy powoli odzyskiwali sprawność. Niektórzy z ciężkozbrojnych nie zastanawiając się nad swoim losem zaczynali przygotowywać pancerze i broń do bitwy. W sumie racja, na co czekać.
- To na pewno to o czym mówił ojciec przed wyjazdem. Coś się szykowało ...to musi być to... Bogowie chcą się zabawić naszym kosztem. Nie damy się jednak tak łatwo.
Wsiadł na konia i podjechał w najwyższe miejsce na tej połoninie. W oddali było widać dymy z setek ognisk. Z każdej strony dolatywały okrzyki i czasem dźwięk rogu. Usłyszał też bębny, wyraźnie grające na mongolską nutę.
- Muszą tu być wszystkie armie tego świata – pomyślał - Ależ to będzie rzeź.
Co do tego nie miał wątpliwości. Demony nie zebrały tu tylu wojowników dla wypicia kilku kufli piwa. Tylko gdzie na uszy kruka, jest jego ojciec? No kiedy w końcu zacznie się bitwa...
W oddali było widać pierwsze potyczki. Jakieś małe armie zaczynały się ścierać ze sobą. Z tej odległości wyglądało to jak zabawa na typowym słowiańskim weselu. Ot kilku facetów pierze się po łbach. Szczególnie jak się patrzyło z perspektywy dowódcy kilkunastotysięcznej armii. Wulfgar patrzył na te "zabawy" ze zniecierpliwieniem. Jego zwiadowcy sprawdzali czy jest otwarta droga ze wzgórza. Niestety, cały czas jego armię więziła niewidzialna ściana nie do przebicia. Nagle, na przeciwko swoich wojsk zobaczył wojowników ze sztandarem Misiosława. Najwyraźniej udało im się wyrwać ze swojego "akwarium" i właśnie zamierzali zaatakować ich pozycje.
- Gotuj katapulty. Łucznicy naciągać cięciwy! - na wszelki wypadek wydał komendy - Może i my w końcu się zabawimy...
- Cel! Strzelaj! - wrzasnął.
Udało się. Pociski przeszyły przezroczystą zaporę i poszybowały w stronę Miśka. Na efekty nie trzeba było długo czekać. 600 katapult robi naprawdę potężne zamieszanie w szeregach wroga... Dalej już poszło standardowo: włócznicy rzucali i kłuli, lekkozbrojni i pancerni rąbali i szatkowali. Krew lała się strumieniami jakby bogowie wyciskali sok z winogron.
- Może to właśnie o to chodzi? - Torolof zdążył pomyśleć między rozrąbaniem czaszki jakiegoś wojaka a przebiciem wnętrzności drugiego - Może przygotowują ucztę, a naszą krwią będą wznosić toasty.
Nagle szał bitewny zaczął wygasać. Ucichało. Armia Misiosława zaczynała się wycofywać.
Czyżby zwycięstwo? Z lewej flanki nadleciały strzały… kilku wojowników padło. Zasadzka Miśka? Nie, to łucznicy pod innymi znakami zaatakowali. Nie ważne...
- Bi! - Wulfagar już pędził w ich kierunku, w biegu poprawiając przekrzywiony hełm - Dzisiaj na pewno zjemy dobrą kolację! Jak nie przy ognisku to na pewno w Walhalli ...
Wszystko ucichło. Wiatr tylko gwizdał nad trupami zalegającymi na polu. Z oddali słychać było poszczekiwania psów, widocznie już wyczuły dzisiejszy obiad. Kruki krążyły nad padliną szukając co lepszych kąsków. Dzieci natury nie będą dzisiaj szły spać z pustymi brzuchami. Muszą tylko zdążyć przed zachodem słońca bo potem cały ten "szwedzki" stół przejmą książęta ciemności, wiły, upiory i wilkołaki. Dla każdego jednak wystarczy. Takiej bitwy nie było jeszcze w historii Starej Waśni. Dziesiątki tysięcy wojowników starło się w jednym miejscu. Tysiące z nich zostało już tutaj na zawsze. Polegli... jednak czy przegrali? W Walhalli już czekały przygotowane stoły, nakryte najlepszym jadłem i napitkiem.
Stary woj leżał przytrzymując lewą ręką wnętrzności wylewające się z brzucha. W prawej nadal trzymał swój miecz nie chcąc stracić szansy na biesiadę przy stole Odyna. Wiadomo że tylko tego co umiera z mieczem w ręku Walkiria zabierze ze sobą.
Ostatkiem sił podniósł opadające powieki. W oddali, nad jeziorem zobaczył ją, Panią o której mówili wszyscy weterani i umierający na wszystkich polach bitewnych, Siostra, matka, kochanka wszystkich zbrojnych: Śmierć.

- Wstawaj. Już po wszystkim. Wygrałeś, przeżyłeś… pora odebrać nagrodę - głos ojca dochodził zza gęstej mgły. Wulfgar otworzył ostrożnie oczy, nie był pewny co zobaczy więc jego dłoń odszukała wierny miecz. Nigdy nie wiadomo co Bogowie tym razem wymyślili.
- Jesteś w domu. Cały i zdrowy. Bitwa się już skończyła, a demony oddały ciebie i twoją armię z powrotem. Wygląda na to że na jakiś czas mamy względny spokój. Pomijając oczywiście zwykłe, codzienne bitwy o przetrwanie.. haha - Wilk był wyraźnie w dobrym nastroju - Miałem dobry pomysł z tym twoim "buntem". Zyskaliśmy dzięki temu znaczącą przewagę, a ty pokonałeś wszystkich. Szczerze się cieszę synu. No a teraz do roboty. Gniewko podobno ciągnie tu z drużyną... Ma chyba ochotę na małe manto... Hahaha... nie zrozumiem chyba takich ale wiem jak nazwać jego armię... haha "Legion samobójców" będzie dobrze? No ruszaj nakarmić miecz...
- Zaraz i to z chęcią...ale wspominałeś coś o nagrodzie...
- A ...no tak. Jak już dasz lekcję sąsiadom możesz wybrać się do hanzy kupieckiej i trochę zaszaleć. Mam u nich kredyt na 100 sztuk złota, możesz wydać wszystko.
Wulfgar tylko się uśmiechnął w odpowiedzi i już wrzeszczał na swoich ludzi szykując się na następną bitwę.
Wilk poszedł do wielkiej hali. Czekali tam na niego goście ze spokojem popijając miód z wielkich rogów.
- Ech, codzienność. Jesz śniadanie, idziesz zabić kilku wrogów, obiad, porwanie przez demony, mała potyczka z sąsiadami, kolacja i spać...Czego więcej trzeba wojownikowi? Ech, Stara Waśń, ależ by było nudno gdyby nie wariackie pomysły Bogów.
Stary Wilk, Jupa, Osman i Valgard popijając miód patrzyli przed siebie w zamyśleniu. Wydawało się że nie w pełni podzielają zdanie Wilka. Pierwszy odezwał się Wyleniały:
- Może masz trochę racji, może to i dobrze zażyć takich rozrywek. Ja jednak chciałbym mieć większą kontrolę nad swoim życiem. Pamiętaj co powiedział Dżamuka. Możemy pokrzyżować boskie plany. Trzeba tylko znaleźć Magiczne Przedmioty. Dzięki nim zyskamy troszkę wolności, a Bogowie nie będą nas tak łatwo zmieniać w kukiełki.
- Dobra, dobra... Zgadzam się. Trzeba słać zwiady na wszystkie strony. Zajmę się tym, młody sam poradzi sobie z zabawami sąsiedzkimi.
Stary Wyleniały Wilk stojąc w progu hali patrzył na las za bramą. Przez chwilę wydawało mu się że kogoś zobaczył. Może to jednak tylko złuda? Kto by się włóczył o tej porze po lesie...
Śmierć powoli szła w gęsty bór. Jeszcze nie jej czas. Na tych ludzi musi jeszcze zaczekać. Niech się łudzą że coś mogą zrobić. Może przeciw Bogom się uda. Ale jej nikt nie ucieknie... Szła w las. Ktoś gdzieś na nią czekał.
Koniec.


Sławomir Wilczyński


Stara Waśń


Powrót do spisu opowiadań



Menu

___________________________________________
Kontakt: admin@starawasn.com Wersja Polska
Zalecana przeglądarka to Google Chrome lub Mozila FF.
Gra autorska: intechspiration.com
Wersja: 6
2006-2024
Polityka Prywatności